sobota, 11 maja 2013

Niemiła dobrego końcówka

     Niedziela była dniem powrotu do domu. Na stacje początkową wybraliśmy sobie Kwieciszowice, stosunkowo blisko i w dużej części udało uniknąć się asfaltów. Co by pokazać I. nie singlowe góry, po ubogim śniadaniu z całym tobołem na plecach opuściliśmy Myśliwską Chatę, zjechaliśmy do centrum Świeradowa stamtąd czerwonym ER-2 do Chatki Górzystów. Droga cały czas prowadziła asfaltem, cały czas pod górę. Ale po początkowym megastromym fragmencie resztę powolutku udało się podjechać.
 W dole Świeradów Zdrój.


 W drodze na naleśniki.


     Tym razem trochę dłużej odpoczyliśmy w Chatce Górzystów, zdążyliśmy wciągnąć po 2 naleśniki, mogę śmiało napisać, i na słodko (ser biały i jagody) i na słono (pieczarki i ser żółty) są przepysznie i naprawdę duże, a kosztują tylko, kolejno, 8zł i 9zł (za wersje małe, chociaż są naprawdę duże, dużych nie widziałem, ale muszą być oooogromne - kosztują 18zł).
Naleśnik z pieczarkami obok kiełbasek z musztardą;)



     Posiedzieliśmy, zaczerpnęliśmy informacji o dalszej drodze od współbiesiadników i ruszyliśmy dalej. Żółty szlak zaczynający się zaraz przy naszym stole szybko z leśnej dróżki zmienił się w kamieniste podjazd. Razem z K. próbowaliśmy jak najwięcej podjechać, nie wszystko się udało, stromo, błoto i kamienie...
 Gdzieś na początku żółtego szlaku z Chatki Górzystów do Rozdroża Izerskigo. Gdyby chociaż tak było cały czas...



 Ponownie żółty szlak.


Żółty szlak, w drodze do kopalni "Stanisław".


     Całkiem sporo się dzisiaj wspinaliśmy, czekał nas zajebisty, długi zjazd, który na mapie miał ambicje być uwieńczeniem tegorocznej majówki. Czasu było mało, drogi nie znaliśmy więc ponownie zrezygnowaliśmy z znajdującej się na wysokości około 1000m n.p.m. kopalni "Stanisław". Zaczął się zjazd...szutrowy, długi, szeroki, nowiutki, gładziutki...bez pedałowania prędkość ustabilizowała się na 33km/h i tak pędziliśmy tracąc mozolnie zbierane przez pól dnia metry n.p.m. Tragedia, było mi żal jak nie wiem co, marnotrawstwo w czystej postaci. Tą przeciętna drogą dojechaliśmy do rozdroża izerskiego. Stamtąd żółtym szlakiem do Kwieciszowic, szeroka leśna drogą, następnie po dojechaniu do cywilizacji już asfaltem.
Sklep spożywczy w Chromcu. Przy remizie. Nie byłem w środku, ale podejrzewam, że pragnienie można tam ugasić bez problemu.

     W oczach miałem łzy;) i bynajmniej nie były to łzy szczęścia;( Tak oto zakończyliśmy majówkę 2013. Ciągła droga z górki, gładkie szlakiem sprawiła, ze na pociąg czekaliśmy 1,5h na stacji której nie było.



Dworzec główny w Kwieciszowicach, mieszkańcy nie wiedzieli gdzie to jest.


Na koniec, trasa i profil:




Przez 4,5 dnia licznik zanotował 270km. Do następnego!

piątek, 10 maja 2013

Single dzień 2

    Kolejny dzień, czyli 4 maj w całości przeznaczyliśmy na single. Koleżanka I. pierwszy raz w górach z rowerem, więc na rozgrzewkę zjechaliśmy do Biedronki, zjazd ten jest największą wadą Myśliwskiej Chaty. Do biedronki trzeba stracić 150m wysokości, następnie trzeba tą wysokość odzyskać. Przy śniadaniu, prymitywnie uzdatniliśmy rower K. do dalszej jazdy, urwała się "beczułka" w prawej manetce i poluzowana linka niezbyt chciała zmieniać biegi. Taśma izolacyjna w kolorze red zamieniła manetkę x-4 w SRAM RED. W drodze powrotnej wyprzedziliśmy dwójkę niespieszących na start uczestników zawodów enduro, wymieniliśmy pare zdań, okazało się, że mają |OS| na Zajęczniku i był to kolejny pretekst by tego singla sobie odpuścić. Ogólnie wydaje mi się on najsłabszym odcinkiem, gdzie druga połowa trasy to podjazdy leśnymi drogami...zaczęliśmy więc standardowo od czarnego Nad Czerniawą, przez czerwony Rapicky okruh, potem czerwonym, asfaltowym podjazdem dojechaliśmy do czarnego zjazdu Okolo Medence, następnie czerwonym, dojechaliśmy do Hubertki. Gdzieś po drodze I. przeceniła przyczepność swojego roweru na drewnianym mostku (nie można tu pozwolić na zablokowanie kola) i zaliczyła pierwszą i jedyną, tego dnia glebę. Lekkie obtarcie. Hubertka, odpoczynek i tu zauważyliśmy nowy czarny oes, wjazd z asfaltowej szosy w lewo, oznaczony czarną singlową strzałką...nie ma tego na żadnej mapie (choć online już jest jak się dowiedziałem wieczorem) nie mieliśmy zielonego pojęcia jak ścieżka została poprowadzona, do tego na prawo był najlepszy moim zdaniem odcinek Libverdska strana, zajebisty, szybki, pełen hopek, malowniczo położony nad wsią Lazne Libverda zjazd do znanej singlowiczom "beczki" tu tez mieliśmy pewne problemy. K. pare razy zmuszony był hamować awaryjnie, niczym Fred Flinstone, podeszwami o ziemię gdyż przeskakujący na kasecie łańcuch przesiadał go z siodełka na ramę...do tego, tym razem, M. wykonała całkiem poprawne salto w przód z rowerem, gwałtownie hamując by po jednej z hopek utrzymać sie na trasie. Swoją drogą, czasem łatwo wypaść z trasy, gdyż od razu za hopką bywają mocne zakręty...
     Zrobiliśmy zdjęcia sobie (i czeskim emerytkom) zdjęcia na tle beczki i gór. Trzeba jeszcze było ponownie uzdatnić rower K. Na latający po kasecie łańcuch wpływ miało słabe napięcie tylnej przerzutki. Śrubka opierająca o hak, napinająca x-czwórkę była wkręcona  w plastikowy gwint i bezlitośnie go zerwała. Pomysł naprawy w warunkach polowych okazał się skuteczny i rower nie sprawiał już tego dnia problemów. Czerwonym podjazdowym szlakiem dojechaliśmy do zielonego łącznika i na obiad do Singltrek Centrum. Niestety nie było tam zbytnio co jeść poza kotletami dopiero wrzuconymi na ruszt. Zjechaliśmy więc w dół do Nowego Mesta.
     W rynku wstąpiliśmy do tajskiej (czy jakiejś takiej) knajpy, w menu wszystko było z bambusem z czymś, lub...czymś z bambusem. Podziękowalismy i poszliśmy do spożywczego pare metrów dalej. Tam tez obsługa była rodem z Azji, lub filmów o ninja,  zakupiliśmy zapas czekolady Studenckiej, za następne pare metrów w następnym sklepie miała miejsce taka sytuacja:
Wchodzimy.
Ja: mówimy po czesku?
M.: yhym
Razem: dobryy deń
Pani ekspedientka: dobryy deń
Ja: co bierzemy?
M.: jakis ser moze?
Pani ekspedientka: Tak macie w drugiej lodówce jeszcze sery:)
My: o :) pani z Polski?
     Kupiliśmy materiał na kanapki i wróciliśmy do STCentrum, przy herbacie i piwku zjedliśmy kanapki, posiedzieliśmy i leniwie ruszyliśmy na niebieski szlak, ten dłuższy odpoczynek nie był do końca przemyślany bo nieco nas, a przynajmniej mnie, zmulił... ledwo przetoczyłem się niebieską pętlą, po drodze zrezygnowaliśmy podobnie z czerwonej Obory, ponownie minęlismy singlowe serce i po dojechaniu zieloną ścieżka do szosy przechodzących przez granice polsko-czeską, po dosyć długiej wymianie zdań do kwatery wróciliśmy tą asfaltowej szosą. Na dole Czerniawy Zdrój znaleźliśmy jeszcze słabo zaopatrzony sklep spożywczy, kupiliśmy kolacje i podczołgaliśmy się w górę do Myśliwskiej Chaty gdzie właściciel, pan Andrzej, przygotował nam poczęstunek, zakończony deserem lodowym. To był dobry ale męczące dzień. Jutro powrót do domu:(

Kilka zdjęć, raczej mordki niż widoczki, najlepszych ścieżek nie widać, bo fotografowi nie chciało się na nich zatrzymywać :D

M. i I.


Takie tam, K. na trasie.


"Beczka"


:)


I. i M.


I.


Trasa po singlach.

wtorek, 7 maja 2013

Singlowy dzień numer jeden.




     Po 2 nietypowych dla nas dniach przyszedł czas na Singltrek pod Smrkem. Niestety pogoda się zepsuła, w nocy trochę popadało i ogólnie było wilgotno i zimno, 7-8*C. Plan był taki, że rano jedziemy na single, robimy czarny Nad Czerniawą, mały czerwony Rapicky okruh, potem niebieski Hrebenac i czerwoną Oborę. Pare minut po śniadaniu byliśmy już na czarnym singlu, tu widać główną zaletę Myśliwskiej Chaty - znajduję się dokładnie po środku drogi łączącej czerwony Zajęcznik z czarnym Nad Czerniawą i resztą tras. Szybko okazało się, że dziś nie wrócimy sushi do bazy. Liczne kałuże + brak błotników. Z każdym kilometrem błoto i woda zdobywały nowe terytoria na naszych mundurach, powoli zdobywając przewagę terytorialną nad suchością i czystością...Cóż mogliśmy poradzić? Z czasem przestaliśmy po prostu omijać kałuże.
Dupeczki <3


     Kiedy dojechaliśmy do niebieskiego odcinka zrezygnowaliśmy z czerwonej Obory. Warunki odebrały chęci, rowery obklejone błotem też coraz bardziej utrudniały sprawę, jednak by nie zmarnować dnia musieliśmy objechać niebieski i czerwonym i czarnym wrócić do domu. Niebieski szlak, najłagodniejszy, okazał się najgorszym. Wszystkie kałuże z wcześniejszych odcinków przyjechały tu chyba razem z nami, mało tego, niebieski miał też swoje własne jeziora. Summa summarum z butów ciekła woda, a kurtki i spodnie pokryły się warstwą błotnej zaprawy, przyjdzie majster, zatrze i będzie pięknie - pocieszałem kiedy ciężkie błoto ściągało mi łapczywie spodnie z tyłka. M. średnio to się podobało, K. również zgłaszał obiekcje, na domiar złego zaczęło padać, dojechaliśmy do Singltrek Centrum gdzie od razu staliśmy się główną atrakcja.
M.


     Rowery przed "domkiem" można było policzyć na palcach jednej dłoni. W środku kilku stałych klientów popijało piwko. Kiedy weszliśmy nasz kamuflaż zwrócił uwagę zgromadzonych. Trochę z nas pożartowali, pośmiali się i ogólnie było super.
K. 


     Strzeliliśmy po herbatce i batonie białkowym (łydy rosną...szkoda, że nie bicki), przypozowalismy do zdjęć by czesi mogli nas sobie powiesić na ścianie w swoich czeskich domkach. Bycie celebrytą jest całkiem przyjemne ale deszcz przestał padać i trzeba było zawijać się na chatę.
;)


     Powrotną cześć czarnego szlaku był wisienką na tym chuj*wym torcie. 5km podjazdów na zerowej prędkości może człowieka skutecznie zrazić do pedałowania... Tyle rowerowania. "Wypraliśmy" ciuchy, umyliśmy rowery. Wieczorem dojechała do nas koleżanka I., wypiliśmy po pół piwa, pośpiewaliśmy, na koniec zrobiliśmy burdę i poszliśmy spać;) Tak minął dzień trzeci, w którym Bóg zesłał na nas deszcz...i błoto.

Jożiny z Bazin


Traska i profil z Endomondo:




poniedziałek, 6 maja 2013

Standard

    Drugi dzień w Izerach rozegraliśmy nieco inaczej. Był dokładny plan, była mapa i chęć zobaczenia paru miejsc. Rano na czczo zjechaliśmy do centrum Świeradowa w celu zdobycia kiełbasy gospodarczej i musztardy.
Dzień dobry...kiełbasa też;)


     Po śniadaniu na ławeczce wyruszyliśmy w trasę. Wspinaczkę zaczęliśmy przy kościele,  skąd stromym asfaltowym podjazdem ( z dwoma kamienistymi odcinkami/skrótami nienadającymi się do jazdy),
Skróty na początku czerwonego szlaku niezbyt nadają się do jazdy w górę.


czerwonym szlakiem ER-2, dojechaliśmy do czarnego szlaku na Łącznik, tu już jechało się całkiem fajnie, pojazd złagodniał.
Leszczowozy.


Okular MTB;)


Miejscami dałoby się jeszcze poszusować.

     Po przejechaniu 2500m skręciliśmy w lewo i żółtym szlakiem zdobyliśmy Stóg Izerski, wysokość 1108m n.p.m. nie jest byle czym w Izerach i wjechanie tam rowerem było bardzo miłe.
1066m n.p.m.

Górny przystanek leszczowozu.

     Ze szczytu zielonym w dół, fajny kamienisty zjazd, do Łącznika (1066m n.p.m.),
 Zielony zjazd ze Stogu Izerskiego.


  Zielony zjazd ze Stogu Izerskiego.


  Zielony zjazd ze Stogu Izerskiego.


 Zielony zjazd ze Stogu Izerskiego.


następnie Drogą Borowinową (żółty szlak na lewo), która miała być (w części) ładnym, technicznym zjazdem...nieco dziwne, bo zamiast technicznego zjazdu dostaliśmy zwykłą, nudną, szeroką drogę...
Nudna, szeroka droga...


     Skierowaliśmy się do osady Drwale. Drogę borowinową chcieliśmy sprawdzić już poprzedniego dnia, jednak wtedy nie udało nam się w nią trafić, o czym pisałem wczoraj. Po przejechaniu kilku km z lewej strony wyłoniła się rodzina cyklistów...po krótkiej rozmowie, okazało się, że i tym razem nie wcelowaliśmy w żółty szlak, a dokładniej przegapiliśmy miejsce w którym Droga Borowinowa odchodzi w prawo...nie wiem jak...kiedyś się dowiem;) A więc do Polany Izerskiej ( 965m n.p.m.) zamiast Drogą Borowinową dojechaliśmy Drogą Telefoniczną czyli nudnym zjazdem dla trekkingów widocznym wyżej. Szybki rzut okiem na mapę i już mieliśmy plan powrotu na żółty szlak. Za osadą Drwale skręciliśmy w prawo w leśna drogę, po 2km ostro w lewo i po chwili w prawo w górę żółtego szlaku.
Dolna część Drogi Borowinowej.


 Nieco wyżej...

     Im wyżej tym droga stawała się węższa i bardziej wymagająca, aż zamieniła się w wąską ścieżkę w całości pokrytą poprzecznymi korzeniami.
 Żółty szlak...


...zwany Drogą Borowinową...


...jest bardzo fajnym zjazdem, jeżeli jedziemy z Łącznika:)


     Dojechaliśmy na górę, nawrót i zjazd z powrotem na Polanę Izerską. Następnie przez Polanę Jarzębczą czerwonym w dół na Halę Izerską. Przy Chatce Górzystów mały pitstop, musieliśmy skrócić za długi łańcuch w rowerze K. Na szczęście rozkuwacz w Multi17 dał radę i nic już młodemu nie przeszkadzało. Do schroniska nie wstąpiliśmy bo pora obiadowa była jeszcze daleko. Udaliśmy się więc nudnym czerwonym szlakiem ER-2, szeroką szutrową drogą wzdłuż Izery, mijając kolejno Torfowiska Doliny Izery, Dziczy Jar i Kobylą Łąkę do osady Orle.
 Gdzieś między Polaną Izerską, a osadą Orle.


Gdzieś nieco dalej niż na poprzednim zdjęciu, ale jeszcze przed o. Orle...


    Po drodze mijaliśmy sporo rodzin, jednego biegacza i kilku rowerzystów, szlak bardzo łatwy i przez to popularny. W Orlem (?) skręciliśmy w lewo, w czerwony szlak do Jakuszyc. Szlak na chwilę zboczył z drogi tylko już nie pamiętam czy dało się go podjechać/zjechać...
To chyba początek czerwonego do Jakuszyc.


A to chyba moment, kiedy szlak zboczył na chwilę z leśnej szutrowej drogi...jak widać łatwy technicznie tylko trochę stromy, ale do podjechania;)

     Po powrocie na drogę pojazd Samolotem, który był jeszcze cały pokryty warstwą śniegu. Wspinaliśmy się więc wolnym od śniegu poboczem, nie bez wysiłku, ale cały czas na rowerze szczyt został zdobyty.
Samolot.


    W tym czasie pogoda się mocno popsuła, mgła coraz bardziej ograniczała widoczność i zaczął padać delikatny deszczyk, przed Szosą Czeską znaleźliśmy zadaszenie pod jakąś stacją transformatorową (?) i dokończyliśmy zdobytą w Biedronce Kiełbasę Gospodarczą. Następnie zielonym Górnym Duktem Końskiej Jamy firmowanym chyba przez PGE (czy innego Taurona...)
Górny Dukt Końskiej Jamy


Spójrz, stoją przy rowerze...


dojechaliśmy do Rozdroża Pod Cichą Równiną ( 943m n.p.m.). Po drodze postanowiliśmy wykreślić z planu Kopalnie kwarcu "Stanisław". Widoczność była już bardzo słaba, nie zobaczylibyśmy zbyt dużo. Wyjechaliśmy więc w niebieski szlak zwany Konną Ścieżką, który okazał się być fajnym zjazdem z mnóstwem drewnianych kładek różnej długości umożliwiających przejazd przez wspomniane wcześniej Torfowiska Doliny Izery.
 Niebieski szlak.


 :)


Takie kładki pozwalają przejechać przez bagna.


     Niebieskim dojechaliśmy z powrotem na Hale Izerską, jednak tym razem godzina była idealną do zjedzenia słynnych naleśników w Chatce Górzystów. Na moment ogarnął nas strach, ledwo znaleźliśmy Chatkę we mgle;)
Chatka Górzystów, 120m przed nami. Nie była widoczna jeszcze prze 60m...


Tym razem chcieliśmy skosztować wersji na słono, czyli z pieczarkami i żółtym serem, niestety grzyby się skończyły, lub jak mówią mieszkańcy sąsiedniej wsi "skańczały", trzeba było zadowolić się tymi z serem i jagodami, tudzież smażoną kiełbasą (K.).


Smacznego! 


Mmmmmmniam...


    Po późnym obiedzie, znów czerwonym asfaltowym ER-2 zjechaliśmy do Świeradowa. Widoczność w tym momencie nie przekraczała chyba 15m, nie przeszkodziło to jednak M. W uzyskaniu na tym zjeździe 62km/h <szoke>.


Mgła.


 Widocznie kobiety czują strach w innych sytuacjach niż mężczyźni. Z centrum Świeradowa czekał nas jeszcze mega wyczerpujący podjazd do Czerniawy, do kwatery głównej naszej 3-osobowej ekipy.

A tu trasa i profil:

Łącznie ponad 2200m w górę.